poniedziałek, 28 stycznia 2013

Katastrofalna dziewczyna

Łukasz ma siostrę... od prawie 10 miesięcy...

Posiadanie jednego potomka cudownie wzbogaciło życie rodziców. Pojawienie się drugiego... uczyniło je jeszcze piękniejszym... ale również wywróciło do góry nogami. Terminy: "odpoczynek", "czas wolny" oraz "życie towarzyskie" zniknęły ze słownika rodziców... Miejmy nadzieję, że nie na zawsze...

Ale wróćmy do początku. Jagoda, bo tak nazwano dziewczynkę, urodziła się tydzień po terminie, we wtorek, zaraz po Świętach Wielkanocnych. A stało się to o godzinie 11.35, 10 kwietnia 2012 roku w rocznicę Katastrofy Smoleńskiej...
Córka osiągnęła słuszne rozmiary i masę: 56cm długości i 3800g wagi.

Już na oddziale poporodowym Jagoda dała się Mamie nieźle we znaki. Zamiast pozwolić biedaczce odpocząć po trudach porodu, nieustannie łaknęła bliskiego kontaktu cielesnego z matczynym biustem. W razie nieotrzymania tegoż, włączała syrenę alarmową, informując o swej niedoli pół szpitala...
Tak... początki byłe nielekkie... niestety, im dalej w las....

Okazało się, że wymarzona córeczka mamusi, w porównaniu do pierworodnego, to niezła zołza! Rodzice z nostalgią wspominali zachowanie synka, gdy był niemowlęciem... Jego pogodne usposobienie, łatwość w obsłudze, bezproblemowe zasypianie oraz podziwu godną samodzielność i niezależność (czytaj: brak konieczności noszenia go w kółko na rękach), itd.... W odróżnieniu od Łukasza, Jagoda domagała się bezustannej uwagi i adoracji. Sen (zwłaszcza rodziców) miała w pogardzie, łóżeczko gryzło ją w plecy, gdy tylko próbowano ją w nim położyć, zaś ulubionym środkiem transportu były rączki któregoś z rodziców.

A propos środków transportu, podobno większość niemowląt uwielbia jazdę samochodem, gdyż szum auta i lekkie kołysanie działają na nie usypiająco. Mama słyszała niejedną historię, o tym jak rodzice pakowali malucha do auta, a ten po chwili przejażdżki, ucinał sobie drzemkę. Otóż Jagoda zdecydowanie nie należała do tej grupy dzieci. Każdą podróż potrafiła zamienić w katorgę swoim darciem w wniebogłosy...

No cóż... Trafił się rodzicom egzemplarz wymagający i dość upierdliwy.... Podsumowując - rodzice mieli z córką przesrane, dosłownie i w przenośni. A skoro już o tym mowa, to jeśli chodzi o utylizację pokarmu, rzadkie kupy były, paradoksalnie, bardzo częstym punktem programu... Jagodziak-super-Słodziak zwany był również Jagodziakiem-super-Smrodziakiem... zgadnijcie dlaczego...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz